Wymknął się z pokoju na korytarz. Z prawej strony zobaczył blade światło. Zbliżył się do drzwi i uchylił je mocniej, aby sprawdzić skąd ono pochodzi. W niewielkim pokoiku, w niebieskiej pościeli, na niewysokim tapczaniku spał chłopczyk, jego syn. Uśmiechał się przez sen, widać śnił o czymś miłym. Ten widok sprawił że zrobiło mu się ciepło na sercu i jakoś tak przyjemnie, choć sam nie wiedział dlaczego. Ściany pokoju zdobiły malunki samochodów wyścigowych różnej wielkości i kontrastującej ze sobą wzajemnie kolorystyki. Szafka pod ścianą swym wyglądem przypominała dystrybutor paliwa na stacji benzynowej, a lampka przy łóżku była niczym innym jak imitacją reflektora samochodowego. Po chwili spostrzegł, że łóżko na którym śpi chłopiec to też drewniany model wyścigówki. Ech w jego dzieciństwie można było jedynie pomarzyć o takim wystroju pokoju, technika widać idzie bardzo szybko do przodu.
Wycofał się i ruszył w stronę schodów. Zszedł na dół, skręcił do kuchni, na mikrofali zegar wyświetlał 20 po czwartej. Zdjął szklankę z suszarki i wlał do niej wodę z filtra. Pociągnął łyk i podskoczył jak oparzony. Coś otarło mu się o łydkę. Spojrzał w dół, między nogami prześlizgiwał mu się biały kot. Był tak biały, że niemal świecił w ciemności. Cały zwierzyniec – pomyślał – a przecież tak nie znosił kotów.
– Psik sierściuchu – syknął i natychmiast zamilknął.
Za oknem zauważył przebiegający wzdłuż podwórza cień, a w chwilę później zauważył że cień zmaterializował się na drzwiach garażu, by po chwili zniknąć w jego wnętrzu. Sam nie wiedząc czy kieruje nim odwaga, głupota, czy czysta ciekawość wyszedł na podwórze i cicho stąpając po oszronionej trawie ruszył w kierunku garażu. Wszedł do środka, zabłysnęło światło zapalonej zapałki, zakapturzona postać zapaliła knot świecy. W półmroku Karol dostrzegł zarys zaparkowanego o kilka kroków od niego porsche cayenne. Poczuł jak coś ściska mu gardło, a więc jednak wróciła po niego. A może jedynie chce mu dać jakieś dodatkowe instrukcje co do tego kim teraz jest. Przerażenie sparaliżowało go na kilka sekund. Postać drgnęła i choć czarna jak smoła, była dużo wątlejsza od tej którą widział wcześniej. Peleryna opadła na ziemię i w nikłym świetle zobaczył przed sobą nagą blondynkę.
– Witaj, czas zakończyć weekend – powiedziała i uśmiechnęła się figlarnie.
Zanim zdążył coś powiedzieć poczuł na sobie jej oddech i dłonie poruszające się wzdłuż jego ciała. Cofnął się o krok, ale ona na nowo znalazła się przy nim. Sam nie wiedząc czym powodowany odepchnął ją od siebie.
– Mmm, mój mały Karolek ma dziś więcej czasu i chce się pobawić? – wyszeptała uśmiechając się zalotnie – dobrze – otworzyła drzwi auta i wskoczyła na tylną kanapę – jak chcesz to dzisiaj robić?
Stał przez chwilę z wytrzeszczonymi oczami, zupełnie jakby nogi wrosły mu w betonową wylewkę garażu. Po czym sam nie wiedząc do końca co robi, zatrzasnął drzwi samochodu i wybiegł z garażu. Droga powrotna zajęła mu niespełna minutę. W przeciwnym kierunku zmierzał niepewnie, praktycznie się skradał. Teraz umykał jak spłoszony zając, który zwietrzył wilka. Z otępienia ocknął się dopiero w domu opadając na sofę w salonie. Cały się trząsł i do końca nie wiedział, czy z zimna, czy ze strachu.
– Kim ja kurwa jestem? – powiedział do siebie
– Przemęczonym facetem który lunatykuje – usłyszał rozbawiony głos – usłyszałam hałas i zeszłam zobaczyć czy wszystko gra – jego żona stała w drzwiach salonu – Karol to nie pierwszy raz, początkowo mnie to trochę bawiło przyznaję, ale dzisiaj sam się wystraszyłeś, a to już powód do zmartwień.
– Było już tak wcześniej? – zapytał, a zrobił to tak spontanicznie, że sam się zdziwił słysząc to pytanie
– Mniej więcej dwa, trzy razy w tygodniu – odpowiedziała pogodnie – nie martw się musisz wypocząć, to pewnie z przepracowania – dodała
Wyglądała na szczerze zmartwioną. Otulała się szczelnie szlafrokiem, a jej stopy ukryte były w puchowych kapciach. To był prawdziwie anielski widok, dorosła kobieta, a w tym stroju przypominała raczej małą dziewczynkę zatroskaną o swojego tatusia. Wyglądała prześlicznie, choć starannie zmyła wczorajszy makijaż, a jej oczy zdradzały niespokojny sen. Włosy okalały twarz w lekkim nieładzie.
– Czemu nie śpisz? – zapytał
– Chciało mi się pić – odparła – idę do kuchni, chcesz coś?
– Nie, dzięki – wysilił się na uśmiech
– Nie będę się już kłaść, akurat sobie poprasuję, spakuję rzeczy i będziemy mogli budzić Piotrusia – powiedziała i wyszła z pokoju.
No to super, ciekawe czego jeszcze się o sobie dowie. To co zobaczył tej nocy utwierdziło go w przekonaniu że jest zwykłym nadzianym łajdakiem. Ma przecież wspaniały dom, żonę, syna, urzeczywistnienie najskrytszych marzeń niejednego mężczyzny, a on szuka wrażeń w ramionach jakiejś blondi. Na co mu to? Myśląc realnie Marta mogła go przecież tak łatwo nakryć. I co to za irracjonalne wymówki? Czyżby zasłaniał się przed żoną lunatykowaniem? Żenada.
W pokoju panowała głucha cisza, mimo to myśli tłukły mu się po głowie. Kurcze zgodnie z tym co wyczytał, dzisiaj przed nim wielki dzień, otwarcie jego projektu do użytku publicznego. Powinien się cieszyć, być z siebie dumny, tyle czasu, wysiłku i wyrzeczeń. Ale czy na pewno? Przecież tak naprawdę nic o tym nie wie. No właśnie, nic nie wie. A co jeśli ktoś go zapyta o szczegóły projektu? Kurwa, skąd będzie znał odpowiedź na nawet najprostsze pytanie, jak nie ma pojęcia jak stworzył ten mega projekt. Zaraz, przecież muszą gdzieś być jakieś notatki. Zerwał się na równe nogi i wybiegł z salonu. W drzwiach wpadł na zaskoczoną jego widokiem Martę.
– Gabinet? – zapytał odruchowo
– Tam. – wykrztusiła zamurowana wyrazem jego twarzy, wskazując ręką koniec korytarza pogrążony w mroku
Nie bacząc na to że żona stoi wrośnięta w podłogę i mierzy go badawczym wzrokiem, rzucił się we wskazanym przez nią kierunku. Dopadł do drzwi i już po chwili jego oczom ukazał się bardzo elegancki pokój, oświetlony bladym światłem księżyca. W tym świetle odnalazł biurko a na nim niewielką lampkę którą włączył jednym ruchem i po chwili oślepił go jej blask. Przysłonił oczy rękoma i zaczął niecierpliwie rozglądać się dookoła. Chwilę to potrwało zanim jego wzrok przywykł do sztucznego oświetlenia. Obszedł dookoła wielkie, dębowe biurko i ostrożnie usiadł w skórzanym fotelu na kółkach. Przysunął się i zaczął przeglądać papiery pozostawione na biurku w schludnie poukładanych kupkach.
– Karol, czego szukasz? – to Marta wyrwana z letargu w jaki ją wprawił swoim zachowaniem, przez dochodzące ją z gabinetu hałasy, stała w drzwiach, a wzrok miała jeszcze bardziej zdumiony niż przed chwilą.
– Notatek. – odparł krótko i zdecydowanie, nie odrywając wzroku od przerzucanych kartek
– Jakich notatek? – dopytywała
– Jakich, jakich? Moich przecież nie sąsiada – odburknął wzburzony jej pytaniami
– No tak, teraz rzeczywiście przypominasz mi mojego męża, przez chwilę myślałam że ktoś Cię podmienił. – odburknęła równie poirytowana co on – jeśli mówisz o notatkach projektu którym się tak puszysz to pewnie są w teczce. To co przerzucasz w tej chwili to rachunki, wczoraj był u Ciebie księgowy i siedzieliście nad tym pół dnia, aż ułożyliście te śliczne kupki które jeszcze były tu kwadrans temu, a które teraz tak bezmyślnie rozrzucasz.
Karol skamieniał. Wypuścił z rąk trzymane papiery, które rozpłynęły się miękko po lśniącym blacie biurka.
– Jakiej teczce? – poderwał wzrok jakby usłyszał numery które padną w najbliższym losowaniu lotto
– Tej w której trzymasz laptopa i inne śmieci z pracy – odpowiedziała i wyszła z pokoju
– „Tej w której trzymasz laptopa i inne śmieci z pracy” – powtórzył ironizując jej wypowiedź – tylko gdzie jest kurwa ta teczka? – dorzucił pod nosem
– Pod biurkiem – odkrzyknęła z korytarza i dodała – czyli tam gdzie zawsze.
– Dzienks – odkrzyknął
– Pronks – odpowiedziała – ale, gdybyś był ciekaw, to wolałam Cię takim jakim byłeś jeszcze chwilę temu
Karol jednak już jej nie słuchał, zerwał się z fotela i padł przed biurkiem na kolana. Obok metalowego kosza wypełnionego po brzegi pogniecionymi papierami oraz sprężynki od długopisu leżącej tuż obok niego, stała skórzana, mahoniowa teczka wykończona złotymi bądź pozłacanymi okuciami, która nie wydawała się wcale tak wielka jakiej się spodziewał słysząc że nosi w niej laptopa.
Jednym ruchem wciągnął ją na kolana i spróbował otworzyć, jednak bezskutecznie. Potrząsnął nią kilka razy, coś ewidentnie w niej było bo przesuwało się i hałasowało gdy nią poruszał, a sama waga również wskazywała na fakt iż nie jest pusta. Uderzył kilkakrotnie w zamki, ale nie puściły.
– Zamknięta – powiedział pod nosem, wstał i wybiegł na korytarz – Marta, jest zamknięta! – krzyknął do żony
– Nie krzycz, Piotrek jeszcze śpi – odpowiedziała wychodząc z salonu, ale on wydawał się jej kompletnie nie słyszeć.
– Gdzie klucz? – zapytał
– Jaki klucz? – odpowiedziała również pytaniem
– Marta nie jestem w nastroju – spojrzał na nią jakby była mu winna sporo kasy – klucz do tego sprzętu – wskazał na teczkę którą teraz trzymał w dłoni.
– Nie ma żadnego klucza, jest na szyfr – patrzyła na niego badawczo i dodała po chwili ciszy – a znasz go tylko Ty, czy coś przede mną ukrywasz? Nigdy nie zapominałeś szyfru, jesteś jakiś dziwny
– Zmęczony – podchwycił jej wcześniejsze wytłumaczenia swojego własnego, dziwnego zachowania.
– Cóż, nawet jeśli zapomniałeś szyfr ze zmęczenia, nie jestem Ci w stanie pomóc, nigdy mi go nie podałeś – uśmiechnęła się przepraszająco i zniknęła ponownie w salonie.
– No to kurwa leżę i kwiczę – wyszeptał do siebie w obawie aby nie powiedzieć tego zbyt głośno, bo jak już zdołał się przekonać, Marta obdarzona była bardzo dobrym słuchem.
Wszedł ponownie do gabinetu, położył teczkę na biurku, usiadł wygodnie w fotelu i odchylił się nieznacznie do tyłu odchylając nieco oparcie. Omiótł spokojnie zamyślonym wzrokiem cały pokój. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Siedział tak przez chwilę w zadumie, po czym przystąpił do ekspansji biurka. Otworzył jedną z szuflad i zobaczył pudełko ozdobione tym samym ornamentem który już widział wczoraj wieczorem na nogach stolika w salonie. Sięgnął pudełko i postawił je przed sobą na teczce. Otworzył ostrożnie, zupełnie jak saper, który przymierza się do rozbrojenia bomby. Jego oczom ukazały się poukładane w niezwykłym porządku, każde w swojej przegródce, cygara.
– Wykwintny sukinkot ze mnie – powiedział do siebie i wyciągnął jedno z cygar
W pudełku, w osobnej przegródce znalazł również zapalniczkę. Sięgnął po nią zdecydowanym ruchem. I chociaż nie bardzo wiedział czy chce zapalić, czy nie, gubiąc się w tym kim naprawdę jest, czy pali, czy nie, czy może dba o zdrowie, a to jedynie poczęstunek dla rozmówców, których zapewne tutaj przyjmuje, poczuł silną chęć podpalenia cygara które trzymał w dłoni. Jego wzrok spoczął na przycisku umieszczonym tuż obok szuflady z której wyjął pudełko z cygarami.
– A co mnie tam – wyszeptał i mocno wdusił przycisk
Dobiegł go delikatny szum włączającego się wentylatora, spojrzał odruchowo w górę i zobaczy że z sufitu tuż nad nim wyłania się niewielki wentylatorek, zdawał się jednak powodować istną trąbę powietrzną mimo swojego cichego trybu działania, bo przez chwilę miał wrażenie że włosy na głowie stają mu dęba. Jednocześnie podczas gdy wentylator wyłaniał się z sufitu dobiegł go cichy syk z lewej strony. Gdy spojrzał w tym kierunku, jego oczom ukazał się bajeczny widok. Lewa strona pokoju była cała oszklona, a za szybą rozciągał się piękny widok. Ogród który widział zdawał się być pielęgnowany przez istnego artystę. Piękne krzewy i drzewka rozmieszczone w idealnej symetrii tworzyły korytarz, prowadzący zapewne wgłąb ogrodu. Kolorowe kwiaty krzewów różnobarwnie barwiły zieleń traw różnego gatunku. Stworzenie takiego ogrodu musiało kosztować fortunę. Był grudzień, a rośliny posiadały piękne kwiaty. Gdzieniegdzie widoczne były niewielkie figurki zwierzątek, umieszczonych tam zapewne nie tylko dla dekoracji, ale i dla radości dziecięcych oczu.
Zamyślił się przez chwilę cóż jest źródłem tego cichego syku. Zanim jednak zdążył dojść do jakichś wniosków, zauważył iż okna mają w najwyższym swym punkcie lufciki, które zwalniał ów przycisk wduszony zaledwie kilka sekund wcześniej w ramach zaspokojenia ciekawości co do jego działania. Syk był zwykłym przepływem powietrza, które teraz dotarło już do jego nozdrzy i poczuł piękną woń kwiatów zmieszaną z mroźnym porannym powietrzem. Zapach zieleni powoli ogarniał przestrzeń gabinetu. Hmm, wszystko pięknie pomyślane.
Zadowolony z siebie odsunął się na fotelu od biurka, położył na nim opatulone w pantofle stopy, przeciągnął się powoli i podpalił cygaro. Musiał to wcześniej robić, bo mimo gryzącego dymu, który wypełnił mu usta nie zaniósł się kaszlem, ba, nawet nie odchrząknął. Wyglądało na to, że przeniósł się w czasie, to zapewne jego przyszłość i to jak widać daleka, bo przecież takich sukcesów zawodowych o których dzisiaj przeczytał, takiego majątku pozwalającego na zakup, czy może budowę i utrzymanie takiego domu, super auta no i rodziny nie dorabia się żaden człowiek w kilka miesięcy, a raczej lat. No i dziecko, jest już sporawe, a zatem musiało minąć wiele lat. Kurcze warto żyć widząc że tak się skończy. Warto czekać, skoro ma się pewność że dożyje się takich dni jak ten. Ciekawe kiedy wróci i będzie mógł otworzyć kolejnego bronksa aby wypić za te lepsze czasy które przyszło mu zobaczyć. A może nie wróci, może już tak zostanie. Nie był pewien które rozwiązanie bardziej mu pasuje.
Sama myśl o zimnym piwie spowodowała że poczuł wielką suchość w ustach. Zamlaskał i poczucie pragnienia skosztowania alkoholu wzrosło. Zaraz, chwilunia, jest przecież w gabinecie, ma wypasione cygara, więc zapewne jest tu gdzieś również i barek.
Zdjął nogi z blatu biurka i okręcił się na krześle. Za sobą znalazł drewnianą ścianę, pokrywającą cały bok pokoju. Ściana podzielona była na mniejsze części i przypominała swym wyglądem wielką meblościankę. Po środku tuż powyżej jego głowy była jedynie wolna przestrzeń od drewna, pokryta szkłem. Dziwne że tego nie zauważył wchodząc do pomieszczenia. Miejsce to pełne było wody, szybko zidentyfikował cóż to takiego, choć w głowie mu się nie mieściło, żeby ktoś trzymał w domu akwarium takiego litrażu. No cóż byli chyba fanatykami zwierząt.
Akwarium wypełnione było pięknymi koralami, mieniącymi się w bardzo jasnym świetle. Dno spowijały falujące pod wpływem prądu tworzonego zapewne przez filtr, rośliny których nazw niestety nie znał. To pewnie działka Marty, on nigdy nie pałał większym uczuciem do zwierząt, a już z pewnością nie zdecydował by się na trzymanie tak wielkiego akwa. Ciekawe kto o to dba. Brunatne i grafitowe skałki mieniły się jak klejnoty. Na środku akwa spoczywało coś na kształt wraku statku, w którym otwierała się i zamykała klapa prowadząca zapewne pod pokład. W momencie gdy następowało jej otwarcie, wypuszczała masę bąbelków różnej wielkości. Takie same bąbelki pokrywały tylną część akwa, ale ich strumień był ciągły. Zupełnie jakby tył był zbudowany ze ściany unoszących się stale bąbelków powietrza. No i przede wszystkim morskie stworzenia, nie było ich bardzo dużo a raczej wręcz mało jak na takie akwarium, ale wyglądały prześlicznie. Szczególnie spodobały mu się błazenki, które w te i z powrotem pływały gromadką wzdłuż przedniej szyby. Na jednej ze skałek spostrzegł ośmiorniczkę, a za nią kilka koników morskich. Widok zaparł mu na moment dech w piersiach, ale już po chwili przypomniał sobie czego szuka i zaczął pociągać kolejne uchwyty wystające z meblościanki, bo za taką przyjął to co zastał na ścianie za plecami. Dopiero jednak gdy otworzył szafkę centralnie na wprost fotela, znalazł to czego szukał – lodówkę. Wewnątrz błyszczało kilka butelek z piwem, nie jakimś tanim bronksem, wcześniej nawet nie marzył że może mieć takie piwo we własnej lodówce. Głębiej stało kilka wód mineralnych, soków oraz napoczętych butelek wysokogatunkowych wódek i innego rodzaju trunku. Sięgnął po najbliższą z butelek i wyciągnął opróżnionego w połowie Jonnego Walkera. W górnej części lodówki znalazł torebki foliowe z lodem. Przeszukał okoliczne szafki gdzie znalazł również szklanki służące serwowaniu wyszukanych trunków, wybrał adekwatną do spożycia tego co wyciągnął z lodówki. Z napełnioną szklaneczką w ręku i cygarem w zębach odwrócił się ponownie w stronę biurka i ułożył nogi w identycznym geście jak poprzednio na jego blacie.
Przez chwilę poczuł się naprawdę zrelaksowany, mimo napięcia które zdawało się go nie opuszczać ani na chwile. Wlepił wzrok w portret na wprost niego. Wisiał dokładnie na wysokości jego wzroku, w grubej brązowej ramie. Przedstawiał jego, Martę i Piotrka, ale takiego malutkiego Piotrka. Synek ubrany był w białe ubranko i miał na głowie berecik, tak trochę założony na bakier. To pewnie pamiątka z chrztu, bo i oni ubrani byli odświętnie. Marta miała na sobie zwiewną, błękitną sukienkę, a on beżowy garnitur. Ten błogi widok psuł tylko jeden szczegół, portret wisiał krzywo. Wstał i podszedł do przeciwległej ściany. Wyprostował portret wolną dłonią i zamyślił się chwilę. Wyciągnął ponownie dłoń w stronę portretu, ale tym razem uniósł go delikatnie, odsuwając od ściany i przytulił twarz do chłodnego drewna które pokrywało wnętrze gabinetu. Popiół z cygara spadł na kwiatek doniczkowy stojący na blacie kominka, umieszczonego dokładnie pod portretem. Cóż, przecież kiedyś wyczytał gdzieś, że popiół dobrze wpływa na glebę roślin doniczkowych. Uśmiechnął się pod nosem, bo przecież nie zaburzył piękna gabinetu takim małym fo pa. Zerknął na przestrzeń za portretem. No i tego właśnie się należało spodziewać, sejf. Hmm, super, ale skąd miał znać szyfr do tego sejfu. Dopiero co zderzył się z rzeczywistością, że nie jest w stanie otworzyć nędznej teczki która prawdopodobnie zawierała jakieś bardziej bądź mniej nudne zapiski odnośnie słynnego projektu, którego był wynalazcą, a tutaj kolejna porażka.
Odstawił szklaneczkę z trunkiem tuż obok kwiatka na kominku. Zaciągnął się na nowo cygarem i z rozkoszą wypuścił dym nosem. Rozejrzał się dookoła. Spojrzał ponownie na portret. Piotruś tak ładnie, pogodnie się uśmiechał, ale, no właśnie, było pewne ale, Piotruś miał kolczyki w uszach. Czyżby tak się spaczyli z Martą, przekłuli synowi uszy do chrztu. Nie, to jakaś skaza na portrecie. Ale to dziwne aby była dokładnie na uszkach małego dziecka. Może autor tego arcydzieła wykręcił im zwyczajnie psikusa. Zresztą co to ma za znaczenie. Niczego się sensownego jeszcze nie dowiedział, czas by poszukać czegoś co da mu jakieś wskazówki, bo jak na razie stoi w miejscu, a czas płynie nieubłaganie.
Podszedł ponownie do biurka, cmoknął kilka razy cygaro i obszedł je dookoła. Odsunął fotel i przyjrzał się uważnie meblowi. Biurko nie posiadało standardowej szafki, a wyłącznie same szuflady. Zaczął wertować kolejne z nich. Ostatnia z szuflad po lewej miała płytkie dno. Zdziwił się bo to istny feler na tle całokształtu wystroju nie tylko samego biurka ale i całego gabinetu. Ale, może to nie feler, włożył głębiej dłoń i na końcu szuflady wypełnionej przyborami do pisania wyczuł tasiemkę.
Pociągnął i poczuł że dno szuflady się unosi. Opadł na kolana i zdecydowanym ruchem wyciągnął szufladę na zewnątrz. Położył ją przed sobą na dywanie. Wyciągnął górną część szuflady i jego oczom ukazało się drugie dno, na którym spoczywał błękitny notatnik. Rozejrzał się po gabinecie, jakby w obawie czy nikt go nie obserwuje, zupełnie jak nastolatek który ukradkiem znalazł się w posiadaniu pamiętnika swojej starszej siostry, a następnie ostrożnie wziął go do ręki. Zerknął niepewnie w stronę oszklonej części gabinetu prowadzącej do bajecznego ogrodu, wstał i usiadł w fotelu. Ponownie obiegł zmieszanym wzrokiem pokój, czuł się jakby miał za chwile zajrzeć w czyjeś myśli. Tak jakby miał odkryć czyjeś najgłębiej skrywane tajemnice. Ale nie, przecież nie powinien mieć skrupułów, przecież to jego notatnik. Tak przynajmniej sugerowały inicjały wyryte na nieskazitelnie gładkiej powierzchni terminarza. „K.A.”, pięknie wygrawerowane litery, oznaczające jego imię i nazwisko. Otworzył notatnik i zaczął czytać.
„ 2 styczeń 2011 rok
Najpiękniejsza chwila mojego życia, Klaudusia dzisiaj przyszła na świat i już w pierwszej sekundzie istnienia poczuła mój oddech na swoim ciałku. Nigdy nie myślałem że czynne uczestniczenie w porodzie jest takie pasjonujące. Gdy przecinałem pępowinę czułem się jak ktoś bardzo wyjątkowy, jakbym to ja dawał jej nowe, piękne życie, a jednocześnie jak bym właśnie poprzysięgał że będę wiernie przy niej trwał całe życie po to by zawsze czuła się bezpieczna i kochana. Marta czuje się dobrze, chociaż poród był bardzo ciężki. Teraz mam nowy cel w życiu, muszę zdobyć wszystko co najlepsze dla tej ślicznej Królewny. Ona jest warta największych bogactw.”
A więc miał też córkę, ale co się z nią stało? Gdzie jest teraz? To by wyjaśniało kto jest na portrecie. Uniósł wzrok i dopiero teraz zauważył że oboje z Martą wyglądają sporo młodziej na tym wizerunku, chociaż na pierwszy rzut oka wcale tego nie zauważył. Zerknął na oszkloną część gabinetu prowadzącą do ogrodu. Tak, teraz był starszy niż na portrecie, ba starszy niż jest w tych czasach z których przybył. Ten na portrecie to niemalże skóra zdjęta z tego faceta którym był zanim zjawiło się to coś, co sprowadziło go tutaj. No cóż, może to z drugiej strony efekt farb, zdjęcia zawsze lepiej oddają rzeczywistość niż malowidła. Uśmiechnął się do siebie i czytał dalej z zaciekawieniem.
„Jestem ojcem pięknej panienki, jestem taki dumny z tej Gwiazdki i taki szczęśliwy, że już po powrocie do domu, pierwsze co zrobiłem to wezwałem notariusza i zmieniłem testament. Wszystko co mam będzie miała Klaudusia. Chcę aby była Królewną w każdym calu. Może kompletnie zwariowałem, ale zaprojektowałem dla niej już nawet dom, będzie miał jedenaście pokoi, piękny salon z przejściem na kuchnię, cztery łazienki, trzy ubikacje i garaż na trzy samochody. Heh tak się zawziąłem że mam już nawet projekt jej samochodu, nazwę ten model Klaudia, na jej cześć. Model przetrwa setki lat zupełnie jak imiennik córki twórcy mercedesa. Tak wiele szczęścia dotyka mnie ostatnimi czasy, ze aż się boję aby się to wszystko równie gwałtownie nie skończyło. Co najzabawniejsze nigdy o tym nawet nie marzyłem, nigdy nie myślałem że spotka mnie tak wiele. Zatrudnienie w Tranperonie pociągnęło za sobą same plusy, a przy tym ta dodatkowa gaża ... hmm ... z tym akurat trzeba skończyć jak najszybciej, krótko trwa i może lepiej żeby się już skończyło. Tylko ta kasa, za każde kolejne zlecenie płacą coraz więcej, a ja mam teraz nowy cel w życiu. Ona musi mieć wszystko co najlepsze.”
Przerzucił kilka kartek i uśmiechnął się do siebie, bo znalazł tam zdjęcie małej dziewczynki, całkiem naguteńkiej, siedzącej na trawie w asyście białego kota. Tak to ten sam kocur, który dzisiaj łasił się do niego w kuchni. To musiał być on, miał taką samą brązową łatę na końcu ogona. Na zdjęciu przynajmniej był w stanie rozpoznać kolor, bo w ciemności wydawała się ona kompletnie czarna. Dziewczynka była promiennie roześmiana, musiała być naprawdę szczęśliwa, no ale ciężko się temu dziwić. Każde dziecko mające wszystko czego zapragnie byłoby roześmiane. Chwilę jeszcze przyglądał się fotografii, po czym pogrążył się na nowo w lekturze.
„5 lipca 2012 rok
Klaudunia coraz więcej czasu spędza ze mną. Na początku istniała dla niej tylko Marta. Odkąd jednak ukończyła roczek, Tatuś stał się dla niej mentorem i znawcą który wprowadza ją w tajniki otaczającego świata. Marta znów jest w ciąży, nie chciałem tego, ale teraz na myśl o tym że będę podwójnym Tatą, wypełnia mnie prawdziwa ojcowska duma. Klaudunia też jest szczęśliwa i chyba rozumie co się dzieje bo często pokazuje brzuch Marty i tuli się do mnie. Coraz rzadziej bywam w domu, tak wiele zleceń mam teraz, ale ta kasa ... nie da się tego opisać. Nowe projekty idą jak świeże bułeczki, nie chcę myśleć dla kogo i po co to robię, tak jest dla mnie lepiej. Ważne że płacą, dużo i w terminie. Teraz te pieniądze są dla nas tak ważne”
Westchnął i przerzucił kilka kolejnych, zapisanych maczkiem stron. I tutaj spotkała go niespodzianka. Tekst był rozmazany, pochyły, nie taki jak wcześniej, staranny i równy. Strona nie była zapisana do końca. Tusz rozmazywał się i niektóre słowa z trudem udało mu się odczytać. Zupełnie jakby ktoś rozlał coś na notatnik, lub uronił praktycznie potok łez.
„26 września 2012 rok
Dzisiaj zgasł płomyk mojego szczęścia, moja Królewna zostawiła mnie samego. Jeszcze wieczorem czytaliśmy bajkę a rano jej ciałko było zimne i strasznie blade, tak białe i wiotkie, jakby była uszyta z prześcieradła. Moja rozpacz sięga zenitu. Krzyczałem że nienawidzę tego świata, spaliłem wszystkie obrazki symbolizujące wiarę, powiedziałem że nigdy więcej nie pójdę do kościoła. Marta zaniosła się płaczem i zamknęła w sypialni. Powiedziała że oszalałem, że muszę być na pogrzebie, ale ja odmówiłem. Lekarz ostrzegł mnie że ciąża może być zagrożona i kazał jej dużo odpoczywać. Płód jest bardzo niespokojny, serduszko nie bije miarowo, to zbyt wielki stres który przez Martę przenosi się na mojego synka. Wiemy już że będzie chłopiec, moja kruszynka miałaby braciszka, ale jej nie ma, nie ma i już nigdy do mnie nie wróci. Marta ciągle płacze, słyszę jej płacz nawet teraz, chociaż jest już grubo po północy. Tyle że ja chyba nawet nie mam ochoty jej pocieszać. Czuję jakbym stracił wszystko, nawet uczucie które łączyło mnie z własną żoną. Wszystko umarło, zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie chce mi się zupełnie nic robić, praca przestała mi dawać satysfakcję, a pieniędzmi choć mogę się zacząć z nadmiaru podcierać, zacząłem się zwyczajnie brzydzić. Zresztą szef zabronił mi w takim stanie przychodzić do pracy. Fakt faktem poza emanującym ze mnie zmęczeniem i cierpieniem wyglądam jak ostatnie nieszczęście. Wiecznie potargany, zarośnięty jak małpa, ale szczerze, nawet nie mam siły utrzymać golarki w ręku, zresztą po co ...
Marta nadal nie wpuszcza mnie do pokoju. Jedzenie podaję jej przed drzwiami sypialni, a ona zabiera nakrycia gdy odchodzę. Nawet jej nie widuję, to niby jak ma mi na niej wciąż zależeć. Ona chce żeby było jak dawniej, ale przecież tak już być nie może. Klaudusia jest gdzieś daleko, bez niej to już nie to samo życie. Świat nie zna litości, zabrał mi jedyne pragnienie, jedyne szczęście dla którego było warto żyć, jedyną radość, zabrał mi wszystko co miałem.”
Spod powieki wypłynęła mu łza i z rozpryskiem uderzyła w kartkę notatnika. To przecież jego życie, to go dotknęło i chociaż niczego nie pamiętał bo nie miał prawa pamiętać, słowa przeszyły go na wskroś. Nigdy nie płakał oglądając nawet dramat, owszem czasami się wzruszał ale nigdy do łez. Tyle że nigdy tragedia nie dotyczyła jego samego i bliskich mu osób. I choć oczy spowiła mu mgła, czytał dalej.
„28 września 2012 rok
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, nie ma przebaczenia dla tych którzy przyzwalają aby zło miało prawo bytu. Przysięgam że ją pomszczę, w tym czy innym życiu. Dzisiaj Karlos ponowił ofertę, przyjmę ją, nic się już nie liczy, nie warto być prawym bo wtedy tylko dostaje się od życia w dupę. Nic mnie to nie kosztuje, a dzięki temu doświadczę jak to jest zadawać ból, będę Bogiem, zdecyduję kto umrze a kto żyć będzie nadal. Nienawidzę wszystkiego i wszystkich, nie chcę już w nic wierzyć. Nie zależy mi na niczym, chcę aby to się skończyło, tak, skończę z tym, z sobą, nie, wtedy nie będę mógł odreagować tego bólu, chcę zadawać cierpienie, chcę aby ktoś poczuł się tak jak ja się poczułem gdy wydarto mi serce.
Marta błagała mnie dzisiaj abym poszedł z nią pożegnać moją Księżniczkę, ale odmówiłem. Zalała się łzami i wykrzyczała że mnie nienawidzi. Ja nie mogłem, a ona tego nie rozumie. Oni włożyli ją do ciemnej trumny, zimnej i takiej surowej. Ją, ten mały, piękny kwiatuszek, pielęgnowany przeze mnie przez tyle miesięcy. Wyglądała jak laleczka, a oni chcieli abym pozwolił, żeby opuścili ją w ten zimny mroczny dół i sypali na nią grudy ziemi. Nie, tego nie mogą ode mnie oczekiwać, ani Marta, ani nikt inny.
Nie pozwolono mi zareagować, nie spytano o zdanie, wydarto mi to co było moje. Nienawidzę wszystkich i wszystkiego. Jeśli tylko będę mógł zadać ból który wynagrodzi mi to co czuję teraz zrobię to z prawdziwą przyjemnością. I wiem nawet jak tego dokonam. Długo będą pamiętać Karola Atobosa i jego dzieło.”
W tym miejscu tekst się urywał. Jak los może mnie tak doświadczyć? Czy zdołam tego uniknąć gdy wrócę i jeśli wrócę? I kim u diabła jest znów ten Karlos? Zamyślił się przez chwilę, a później wpadł na genialny pomysł. Chwycił teczkę i przysunął do siebie notatnik. Ustawił kombinację szyfru wybierając kolejne cyfry 26092012, spróbował otworzyć, niestety. I nagle go olśniło „Najpiękniejsza chwila mojego życia ...” i spróbował ponownie tym razem wprowadzając 02012011 i usłyszał głuche i bardzo ciche plaśnięcie, po czym teczka otworzyła przed nim swoje tajemnice.
Wewnątrz leżały w nieładzie dokumenty, a poniżej lśniła czarna obudowa laptopa z napisem „TOSHIBA”.
– Zbieraj się, jesteśmy prawie gotowi do wyjścia, a Ty jeszcze w gaciach od piżamy – Marta stała się dla niego oschła i opryskliwa, odkąd potraktował ją chłodno w gabinecie.
– Wystraszyłaś mnie – wybełkotał
– To Ty się jeszcze czegoś boisz? – zapytała z ironią i dodała – jeśli nie chcesz się spóźnić na to Twoje durne otwarcie, musimy najdalej za godzinę wyjechać z domu.
Stała chwilę w drzwiach gabinetu wpatrując się w zmieszanego Karola, po czym okręciła się na pięcie i odeszła.
– A, posprzątaj po sobie ten bajzel, Pani Irena ma dzisiaj wolne – dorzuciła z korytarza.
– Pani Irena? – zapytał sam siebie i również sam sobie odpowiedział – pewnie mamy pokojówkę czy coś takiego
Wrzucił dziennik do szuflady, nakrył drugim dnem i wsunął ostrożnie do wnętrza biurka. Zatrzasnął wieko teczki i przekręcił zamek szyfrowy, chwycił za rączkę i ruszył w kierunku drzwi wejściowych do gabinetu, gdy ponownie go olśniło. Odwrócił się i podszedł do portretu. Zdjął go i ostrożnie położył na dywanie. Wpatrywał się chwilę w sejf, po czym wybrał tą samą kombinację co w przypadku teczki, ale ten ani drgnął. Zamyślił się chwilę i przyjrzał zamkowi. Widniały na nim litery alfabetu. Ustawił pokrętło na literze „K” i ponownie spróbował kombinacji, gdy skończył zamek wskazywał literę „A” – jego inicjały. Otworzył drzwiczki sejfu i zajrzał do środka. Sejf wypełniony był po brzegi gotówką, a z prawej strony leżała pokaźnych rozmiarów kasetka. Wyciągnął ją zdecydowanym ruchem i otworzył. Wewnątrz po prawej stronie lśniła wypolerowana, czarna beretta. Po lewej stronie zaś jej siostra bliźniaczka, równie lśniąca jak jej poprzedniczka. Oczy wyszły mu niemal na wierzch. On i broń? Po co do cholery informatykowi dwie spluwy? Oj coś tu strasznie nie gra.
Każda z nich miała jego inicjały na rękojeści. Każda przyprawiała go również o zawrót głowy. On bał się zawsze broni. Zamknął kasetkę, wrzucił do środka, chwycił plik banknotów i zamknął sejf kręcąc kilkakrotnie zamkiem dla pewności, że nikt nie zdoła go otworzyć.
Odwiesił portret na miejsce, chwycił teczkę z dokumentami i puścił się biegiem do sypialni. Na łóżku leżał już przyszykowany popielaty garnitur i biała koszula. Przy łóżku zaś stały wypolerowane buty. Wskoczył pod prysznic i błyskawicznie wcisnął się w strój który przyszykowała Marta. Zdążył dokładnie na czas, bo gdy kończył wiązać krawat usłyszał głos żony:
– Śniadanie!
Nie był to zwykły posiłek, ale wyszukane jadło. Jajka na bekonie, świeże, pachnące bułeczki i pyszna kawa zbożowa. Karol nie mógł pomieścić w głowie wszystkich swoich przemyśleń, jego wzrok był mętny a na pytania Marty kiwał twierdząco lub przecząco głową, nie rozumiejąc do końca co do niego mówi. Piotruś miał na sobie również dopasowany garnitur, zupełnie jakby szyli go na nim a nie tylko dla niego. Obok krzesła na którym siedział chłopiec leżał wielki pies liżąc łapsko, bo łapkami to tego nazwać nie można. Marta krzątała się po kuchni mamrocząc coś do siebie pod nosem. Najpierw myślał że coś nuci, ale gdy się wsłuchał zdecydowanie rzucała krótkie, zdawkowe komentarze pod jego adresem. Wolał jednak nie reagować.
Wszystko niby stanowiło idealny obrazek jego przyszłego życia, gdyby nie ten notatnik, a raczej pamiętnik czy dziennik. No i jeszcze ta broń w sejfie.
– No, jeśli mamy być na czas, to musisz już iść po samochód – z zamyślenia wyrwał go głos żony
Nawet nie odpowiedział tylko wstał i skierował się do wyjścia na podwórze.
– Kluczyki – powiedziała, a gdy się odwrócił zobaczył że coś leci w jego stronę.
W obronnym geście chwycił co nadlatywało. Był to kluczyk samochodowy z przyczepionym breloczkiem, ten szczególnie przykuł jego uwagę, miał te same inicjały co dziennik z szuflady biurka. Ale poza inicjałami, było również serduszko a w jego wnętrzu maleńkie zdjęcie jego i Klaudusi. A więc to nie jego inicjały, tylko córeczki. Chociaż tak naprawdę mogły być jego, przecież mieli te same.
Wyszedł szybkim krokiem i po chwili znalazł się już przed domem. W nocy nie było tu tak pięknie, no i nie zwrócił uwagi na tą piękną woń zieleni. Nie cieszył się nią jednak zbyt długo, w garażu uderzył go ostry zapach benzyny. Otworzył zamaszystym ruchem drzwi samochodu i usiadł na fotelu kierowcy. Przy wstecznym lusterku wisiał pomięty banknot. Zdjął go i przysunął do światła. Na banknocie widniał napis „Udanej podróży metrem”. Ale przecież oni mieli pojechać na otwarcie samochodem.
Przekręcił kluczyk w stacyjce, kokpit rozbłysnął magią kolorowych kontrolek. Wyświetlacz komputera pokładowego wyświetlił komunikat z ilustracją dystrybutora. I wtedy dotarło do niego.
– Ta suka spuściła paliwo z baku – wyszeptał i wysiadł z samochodu
Obszedł wóz dookoła i znalazł to czego się spodziewał, mokry beton nasiąknięty benzyną. Z baku wystawał gumowy wąż, opadający bezwiednie na zalany beton. Wyszarpnął go zdenerwowany i cisnął w kąt. Rozejrzał się chwilę po garażu za kanistrem. Być może jest tam gdzieś wetknięty baniak z benzyną.
W garażu panował ład i porządek, no cóż może przy Marcie stał się pedantem, a może ona tu sprzątała, albo ta cała Pani Irenka co ma dzisiaj wolne. Nigdzie jednak nie było widać kanistra. Zaklął pod nosem i wyszedł z garażu trzaskając drzwiami. Ruszył nerwowym krokiem w kierunku domu. Gdy wszedł do środka Marta była już w korytarzu poprawiając przed lustrem swoją fryzurę. Piotruś stał wyprostowany jak struna i obserwował mamę gimnastykującą się przed lustrem.
– Dzwoń po taryfę – rzucił na wejściu do Marty
– Co się stało? – zapytała
– Problemy z paliwem – odburknął
– Daj spokój do stacji metra jest zaledwie pół kilometra drogi od nas z domu, pojedziemy tym Twoim wynalazkiem.