-Straciliśmy go …
Głos wcześniej impulsywny i głośny, teraz odezwał się niezwykle cicho i beznamiętnie. Przyglądała się czerwonym plamom na nieskazitelnej bieli ściany. To jej zasługa. Ona zaburzyła tą czystość. Czerwień sączyła się z jej dłoni. To krew! Ale nie jej … nie … to ognista czerwień krwi, którą zbroczone były jej rękawiczki. Zwykłe lateksowe rękawiczki, których często używała w swym zawodzie.
-Co się z Tobą dzieje? Czekam na zewnątrz.
Ponownie ten sam głos, tym razem stanowczy i niecierpiący sprzeciwu. Obejrzała się powoli. Dostrzegła jedynie zarys postaci, po której budowie mogła wywnioskować, że sylwetka należy do mężczyzny. Nie sposób było jednak dostrzec twarzy, gdyż rozmówca zmierzał właśnie w kierunku wyjścia odwrócony do niej plecami. Po chwili usłyszała już tylko pacnięcie zamykających się za nieznajomym drzwi.
W pomieszczeniu były również inne osoby. Krzątały się teraz pospiesznie przekładając rzeczy z miejsca na miejsce. Dźwięki temu towarzyszące wydawały się jej dziwnie znajome. Szczęk narzędzi chirurgicznych? Tak. Zdecydowanie to ten właśnie dźwięk, teraz była już tego pewna. Spojrzała ponownie na swoje dłonie, nadal pokrywała je szkarłatna czerwień. Odruchowo zerknęła w stronę pacjenta, którego dopiero co zapewne operowała. Ciało leżało nieruchomo. Oczy wpatrzone były w otchłań ponad ciałem. Wzrok utkwiony w punkcie, którego ona nie dostrzegała. Jakby zauważał coś, czego ona nie widziała, a tylko on mógł wychwycić w tej przestrzeni ponad nim. Martwe. Tak, z pewnością spojrzenie było martwe. Podeszła bliżej i spojrzała w nieruchome źrenice. Tęczówki nabiegły mgłą. Tą dziwną niby mazią, która pokrywa je w momencie zgonu. Zawsze wygląda to tak samo. Czy to człowiek, czy zwierzę. Dokładnie ten sam motyw. Dziwna mgła, która pojawia się znikąd i przesłania całe tęczówki. Jedynie źrenice nie trąca zbytnio na wyrazie, poza tym że z czerni przechodzą w blady grafit.
-Iwona? - usłyszała za sobą głos – Dobrze się czujesz?
Odwróciła się i zobaczyła wątłą postać kobiety, której usta lekko drgały, niby to w grymasie uśmiechu, niby żalu po stracie.
Skinęła głową, a kobieta pochwyciła ją za przedramię. Delikatnie masowała je kciukiem swojej dłoni i wciąż wzrok miała utkwiony w jej oczach.
-Powinnaś wypocząć. - kontynuowała nieznajoma – Jutro zapewne zdecydują się na kolejną próbę. Wszelkie niepowodzenie zgonią na twoją niedyspozycję, więc lepiej, żebyś była wypoczęta.
Spojrzała znacząco na zmarłego za plecami Iwony i znów utkwiła na powrót wzrok w jej oczach.
-Nie miał szczęścia. Dokładnie tak jak przewidziałaś, to nie mogło się udać. Nie wiem dlaczego tkwią w przekonaniu, że za którymś razem odniosą sukces. To nie ma racji bytu. Po co właściwie to robimy? Dlaczego w tym tkwisz? Dlaczego zezwalasz im na to? Nie jesteś jak oni. Dlaczego zezwoliłaś im tutaj przebywać?
Wpatrywała się dłuższą chwilę w Iwonę, po czym westchnęła przeciągle i kontynuowała:
-Zastanawiasz mnie i martwisz zarazem. Nie wiem co się z tobą stało. Zupełnie cię nie poznaję. Żyłaś pełnią życia, oddychałaś pełną piersią i chłonęłaś wszystko dookoła jakby było tylko dla ciebie. Teraz stałaś się niczym cień człowieka którym byłaś. Cień nic nie znaczący i odtwarzający wszystko co jest ci nakazywane. Kiedyś tworzyłaś nowe, szukałaś wyzwań, a teraz jesteś niczym wypalony knot w zniczu. Uśmiechnęła się krzywo i spuściła wzrok, po czym wróciła do układania narzędzi.
Iwona stała chwilę nieruchomo, po czym wiedziona instynktem doszła do pobliskiego zlewu i puściwszy strumień wody, zanurzyła w nim dłonie. Zastygająca krew ponownie rozbłysnęła żywą czerwienią. Poczuła silnie przywierający do jej skóry lateks, który pod wpływem wody zaczął się kleić do jej dłoni. Zdecydowanym ruchem zsunęła kolejno każdą z rękawiczek i rozejrzawszy się dookoła cisnęła w nieopodal stojący kosz. Ponownie zanurzyła dłonie w strumieniu wody i delikatnie rozcierając je miejsce po miejscu sumiennie umyła. Nie umknęło jej uwadze nieznaczne zgrubienie na wewnętrznej części nadgarstka. Blizna w kształcie krzyża. Czyżby próbowała sobie odebrać życie? A może to jakiś usunięty tatuaż? Spojrzała na stojącą w odległości zaledwie dwóch metrów rozmówczynię. Obserwowała ją, zerkając z ukosa.
-On tam na ciebie czeka. Nie pójdzie póki się nie rozmówicie. - zaczęła na powrót – Kochana, wiem że nie jest ci łatwo. Dzisiaj mija dokładnie rok od czasu jak Grześ i chłopcy … - przerwała – Cóż myślę że powinnaś wypocząć. To był bardzo zły pomysł, aby podjąć się tego właśnie dzisiaj. Jedź do domu.
Podeszła do metalowej szafy i wyjęła z niej wieszak z ubraniami. Podała je Iwonie, a ta zupełnie tego nie kontrolując wyciągnęła po nie machinalnie rękę. Przeszła w kąt sali i usiadła na leżance. Powoli, niespiesznie zmieniła zbroczony krwią fartuch na błękitna bluzkę w białe kwiaty. Wsunęła spódnicę, a następnie żakiet. Gdy spojrzała w lustro widok sprzed chwili stał się wspomnieniem. Widziała teraz przed sobą elegancką postać jak z żurnala. Pominąwszy nieład artystyczny jaki miała na głowie, całość wyglądała imponująco. Koleżanka podała jej właśnie buty. Spojrzała na swoje stopy odziane w zwykłe, białe podbite drewnem trepy. Delikatnie i niespiesznie zmieniła je na włoskie szpilki, intensywnie granatowe, dokładnie odpowiadające barwie kompletowi, który miała już na sobie. Rozpięła klamrę we włosach, przeczesała je delikatnie palcami, zebrała na powrót i spięła na czubku głowy. Niewielki, niesforny kosmyk włosów wymknąwszy się spod klamry, opadł na jej czoło. Dmuchnęła wykrzywiając usta ku górze, a on podniósł się niesiony chwilę pędem powietrza i na powrót opadł tym razem na skroń.
Wpatrywała się przez chwilę w ten widok. Przeciągnęła palcami wskazującymi dłoni pod oczami, rozcierając rozmazany makijaż. Teraz wyglądała już znacznie lepiej. Koleżanka podała jej właśnie torebkę. Otworzyła ją i wysypała zawartość na leżankę. Jej oczom ukazały się kolorowe, niewielkie przedmioty. Portfel wypchany po brzegi kartami kredytowymi, które wystawały tworząc idealnie równy szereg, wszystkie w kolorze złota. Niewielka składana szczotka do włosów z lusterkiem, błyszczyk do ust w kolorze intensywnego różu, telefon komórkowy i kluczyk samochodowy z logo mercedesa. Dziwne, jedyne auto jakie kojarzyła to stary, wysłużony opel vectra. Cóż widocznie to bardzo odległy czas.
Otworzyła portfel i jej oczom ukazał się rząd fotografii. Pierwsza od lewej przedstawiała mężczyznę. Przystojny brunet patrzył na nią ze zdjęcia zniewalającym spojrzeniem piwnych oczu. Twarz wydawała jej się niezwykle znajoma. Szczególnie to spojrzenie. Miała wrażenie, że doskonale je zna. Pogodne, ciepłe i przepełnione troską. Tak serdeczne, że w jednej chwili zapragnęła się znaleźć w zasięgu tego wzroku i poczuć objęcia silnych ramion. Czuła się jak zagubiona istota w lodowatym oceanie, gdzie dookoła nie ma żywej duszy, która byłaby w stanie ukoić ten lęk i stres, jaki jej obecnie towarzyszył. Zupełnie zagubiona, niechciana. I jeszcze te pretensje Bóg jeden raczy wiedzieć o co. Tak jakby odpowiadała za wszelkie zło tego świata. Czy mogła być winna tego co się przed chwilą wydarzyło? Jaki miała na to wpływ do cholery, przecież jest jedynie weterynarzem? A może nie? Może nie jest już nim? Może jest kimś zupełnie innym, to by wyjaśniało dlaczego ktoś ma wobec niej i jej pracy takie, a nie inne oczekiwania.
Wpatrywała się w pogodną twarz bruneta jeszcze dłuższą chwilę czując wyraźną tęsknotę. Czy za nim? Tego nie była pewna. Jednak wiedziała z całkowitym przekonaniem, że to uczucie, to właśnie tęsknota, za ciepłem, miłością, ostoją i stabilizacją, której tak teraz potrzebowała. Przeniosła wzrok nieco w prawą stronę. Obok widniały dwie kolejne fotografie. Każda z nich miała w swym centrum uśmiechniętą od ucha do ucha buzię chłopca. Jeden z nich, o kasztanowych włosach i o dziwo błękitnych oczach, wpatrywał się w nią ufnie i radośnie. Drugi o jasnych włosach, nieco dłuższych niż nakreślała linia uszu i zielonych oczach patrzył na nią dumnie ale pogodnie. Rysy jego twarzy były niczym przeniesione z pierwszej fotografii. Gdyby nie inny odcień włosów i te zielone oczy, byłby niczym miniatura mężczyzny po którego zdjęciu przesunęła teraz opuszkiem kciuka.
-Nie myśl o tym, nie rozpamiętuj. - nie zauważyła kiedy kobieta jej towarzysząca w pomieszczeniu, znalazła się tuż obok niej. Poczuła ciepło jej dłoni na swoich plecach, które delikatnie przemieszczało się wzdłuż cześć piersiowej kręgosłupa, po to by na powrót pojawić się w odcinku szyjnym i ponowić tą drogę. - Wiem, że jest Ci ciężko. Grześ był wyjątkowy i taki zawsze w ciebie wpatrzony jak w obrazek. Gdyby nie ten wypad na ryby z chłopcami, pewnie wciąż ślęczałby pod drzwiami każdej twojej operacji i stał za tobą murem cokolwiek by się podczas zabiegu zadziało. Ale ich już nie ma Iwi, musisz to wreszcie przełknąć.
Delikatnie zamknęła jej dłonie dzierżące portfel, a gdy zdjęcia zniknęły w jego wnętrzu, przejęła go i schowała do torebki Iwony. Ta tkwiła chwilę w bezruchu, po czym zaczęła wkładać wcześniej wysypaną zawartość torebki na powrót do jej wnętrza.
-Jedź już. Odpocznij.
-Tak zrobię. - odpowiedziała, a koleżanka uśmiechnęła się promiennie na dźwięk jej głosu.
Podniosła się z leżanki, rozejrzała wokoło, jakby sprawdzała czy wszystko zabrała i ruszyła do wyjścia.
-Hej – usłyszała za sobą znajomy już głos – to też się przyda
Koleżanka niosła w jej kierunku płaszcz. Swym kolorem przypominał świeży popiół na palenisku, niby szary, a jednak widać w nim jeszcze ostatnie gasnące płomienie, niczym skala pomarańczy i szarości zarazem. Rozpostarła ramiona, tak aby Iwona mogła swobodnie wsunąć ręce we wnętrze rękawów, co ta uczyniła. Uśmiechnęły się obie do siebie, zupełnie jakby mówiły coś w sobie tylko znanym języku. Porozumiewawczy uśmiech, jednoczący je dwie tutaj w tej smutnej z powodu ostatnich wydarzeń sali i Iwona ponownie ruszyła ku drzwiom.
Nie zdążyła nawet zaczerpnąć pełną piersią powietrza i odetchnąć z ulgą, choćby na samą myśl, że opuściła już to ponure pomieszczenie, gdy poczuła na swym przedramieniu silny, niemal żelazny uścisk.
-Nie spieszyłaś się. – ten głos z pewnością poznałaby już wszędzie, był jadowity i zimny jak lód
Podniosła wzrok. Na wprost niej wyrósł niby spod ziemi wysoki mężczyzna. Ciemne włosy miał zaczesane w tył głowy, krzaczaste brwi podkreślały groźny wyraz jego spojrzenia, a oczy choć łagodnie błękitne, błyszczały jak u zwierzęcia w fazie ataku.
-Marek. - z oddali dobiegł inny głos
-Nie teraz. – odkrzyknął mężczyzna wciąż wpatrując się świdrującym spojrzeniem w Iwonę
-To ważne. Dzwonili z centrali. - dobiegł do nich właśnie niewysoki blondyn z dłuższymi włosami, zebranymi starannie w rozsypujący się z tyłu głowy kucyk. - Musisz tam pilnie jechać.
-Zaczekaj tutaj na mnie – syknął do Iwony, po czym sięgnął komórkę i oddalił się o kilka metrów przykładając ją do ucha.
-Cześć Iwi. Coś taka markotna? - blondyn ujął delikatnie dłonią jej podbródek i podniósł ku górze, a gdy ich spojrzenia się spotkały dodał - To ja, Twój Kondziu, przyjaciel na dobre i złe, wypadniemy dziś na miasto wieczorkiem? Nie chcę byś tego wieczora była sama i znam cię serdeńko obalisz najlepsze wino w domu sama trykając się z lustrem. Na to nie pozwolę, o nie. Jeśli nigdzie ze mną nie wyjdziesz, to zwalam się do ciebie z moim bogiem seksu Olem i obdzwonimy wszystkich znajomych. Reflektujesz na gejowskie zbiegowisko na chacie?
Patrzyła na niego w zdumieniu, a gdy dotarło do niej co mówi wybuchła gromkim śmiechem wyobrażając sobie całą sytuację.
-Tak lepiej serdeńko! - krzyknął uradowany – Grzej te szpilki na chatę, podjadę po ciebie za jakąś godzinkę. Dorka wciąż na sali? Musimy ją zabrać bo zasztyletuje mnie później.
Oddalił się w kierunku z którego przyszła, a jego miejsce zajął błyskawicznie Marek, który właśnie chował komórkę do kieszeni.
-A zatem? Możesz mnie olśnić co poszło nie tak tym razem? - jego głos by teraz spokojniejszy, choć nadal brzmiał surowo, a oczy wydawały się ją świdrować na wylot. - A może zapomniałaś, że tym razem nie kroimy krowy, tylko człowieka i to trochę bardziej odpowiedzialna fucha?
-Nie... - odpowiedziała niemal szeptem.
Minęła go zręcznym ruchem i wciąż idąc sięgnęła do torebki z której wyjęła kluczyk od mercedesa. Instynktownie zmierzała wzdłuż korytarza, niezbyt pewna czy to odpowiedni kierunek, ale uspokojona nieco faktem, że nie słyszała za sobą kroków.
Marek stał chwilę w osłupieniu, po czym utkwił w niej wzrok. Poruszała się pewnie i to go przerażało. Najpierw myślał, że może jest przepracowana, w końcu działała na dwa fronty, ale później uznał to za przemyślane działanie. Zupełnie jakby chciała to wszystko zepsuć. Stał tak wpatrując się w jej zgrabną sylwetkę. Tak zdecydowanie nie zapomniał co ich łączyło. Nadal czuł zapach jej ciała, potrafił rozróżnić których perfum dziś użyła. Znał miękkość jej ubrań, nawet tej kwiecistej bluzki, którą miała dzisiaj na sobie. Poznawał woń jej szamponu do włosów, czuł rozkoszny ból wpijających się paznokci na plecach i smak jej ust. Jednak to co tak nagle ich połączyło, równie nagle się skończyło. Rok. Praktycznie pełen rok od tamtej chwili gdy dotykał jej w taki sposób po raz ostatni.
Z zadumy wyrwał go cichy trzask drzwi, które zamknęły się za nią, gdy zniknęła w głębi korytarza. Szybkim krokiem ruszył w tamtym kierunku.
Iwona wyszła z budynku, stanęła na szczycie schodów i rozejrzała dookoła. Stała przed potężnym budynkiem, rozległym, aczkolwiek niezbyt wysokim, max dwa, lub trzy piętra. Było już ciemno. Która mogła być godzina? Nie sposób tego odgadnąć, zważywszy że było chłodno i być może pora roku sprzyjała szybszemu nastawaniu ciemności. Budynek miał jasne barwy, a na tablicy odczytała napis „Centrum Psychiatryczne im. Empedoklesa z Akragas w Krakowie”. Odwróciła się i zeszła po schodach na dwukolorową kostkę, którą wyłożony był parking, równie rozległy co wydawał się być budynek.
-Pięknie - powiedziała sama do siebie lustrując przestrzeń wokół siebie. - same merole
Pocierała kciukiem kluczyk, wciąż ściskając go w dłoni. Ruszyła wzdłuż zaparkowanych aut i raz po raz klikała na lewo i prawo próbując uaktywnić otwarcie samochodu, co z pewnością ułatwiłoby jej zlokalizowanie jego miejsca postojowego. Gdy dotarła na skraj parkingu, odwróciła się zrezygnowana i spróbowała raz jeszcze przykładając pilot do głowy. Nie była pewna kto jej tak kiedyś polecił, ale tak właśnie było. Któryś ze znajomych tak robił na parkingu pod knajpą twierdząc, że człowiek jest niczym antena i stanowi „przedłużenie pilota”. Tak czy inaczej niestety nie poskutkowało. Ruszyła w przeciwległy koniec parkingu. Gdy była na wysokości wejścia do kliniki, na schodach pojawił się cień. Spojrzała w tamtym kierunku. Znajome rysy, tak to z pewnością ten sam gość, który molestował ją trudnymi pytaniami w środku kilka minut temu. Jednak lazł za nią.
-Znów nie odpalił? - zagadnął pogodnie?
„Nie odpalił” no tak, to dobry pretekst by wyjaśnić czemu nadal tutaj tkwiła, choć wyszła dłuższa chwilę przed nim. Skinęła potulnie głową, potwierdzając choć niesłusznie jego przypuszczenia. Z drugiej strony bardzo jej to pomoże. I tak nie wie gdzie jechać. Zyska na czasie.
-Podwiozę cię. - zaproponował i w ułamku sekundy był już przy niej otaczając ją troskliwie ramieniem.
Szła posłusznie w kierunku który jej narzucał delikatnie prowadząc w objęciu swego potężnego ramienia. Choć widzieli się niemal przed chwilą, nie czuła teraz lodowatego zimna. Jego miejsce zastąpiło ciepło, a potrzeba bliskości i stabilizacji wydawała się być choć chwilowo zaspokojona przez mężczyznę którego identyfikowała już jako Marka, choć nic więcej o nim nie wiedziała.
-Przykro mi Iwi. - zaczął delikatnie gdy dotarli do jednego z licznych zaparkowanych tu mercedesów. - Naprawdę mi przykro, że napadłem na ciebie w tym dniu. Nie skojarzyłem. Nie żyw do mnie urazy. Po prostu to wszystko zaczyna mnie przerastać. To ciągłe napięcie między nami. Ja … ja wciąż do tego nie przywykłem i zrozum nie jest mi łatwo się przyzwyczaić. Wiem, nie ma prawa być napastliwy, ale gonią nas terminy i każdy poślizg działa na naszą niekorzyść.
Szukał spojrzeniem jej oczu, które utkwione były teraz w podłoże, zupełnie jakby podziwiała dwukolorową kostkę pokrywającą parking.
-Iwi? - zagadnął ponownie – Może wolałabyś przenocować dziś u mnie? Obiecuję że nie nadużyję tego w żaden sposób. Zwyczajnie martwię się o ciebie. Nie powinnaś być tej nocy sama.
-Dziękuję, ale chcę wracać do domu. – szepnęła po czym już głośniej dodała – Poza tym Konrad wpadnie dziś do mnie.
Roześmiał się i przygarnął ją mocniej do siebie.
-No tak, towarzystwo geja jest bezpieczniejsze. To co nasz tleniony Seagal zaplanował na dzisiejszy wieczór? Kilka butelek wina i jakieś tkliwe love story na blu-rayu?
Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się nieznacznie. Mimo zdarzeń z ostatniej chwili i ją rozbawiło to co powiedział. Daleko było Kondziowi do Stevena Seagala, zważywszy choćby na sam wzrost. Poczuła się pierwszy raz od tej dziwnej zmiany zrelaksowana i odprężona.
-Ok. odstawię cię jak najszybciej, żebyś nie spóźniła się na wasz wieczorny seans i zdążyła jeszcze odprężyć w wannie. Później wrócę po auto, podstawię ci je na podjazd jak już rozkminię czemu tym razem zastrajkował. Kluczyki zostawię jak zawsze w kwietniku, ok?
Skinęła ponownie głową, uśmiechając się pogodnie. Marek podszedł do samochodu i otworzył drzwi pasażera na tyle szeroko, że mogła swobodnie wśliznąć się do jego wnętrza. Samochód zrobił na niej ogromne wrażenie. Nie przywykła do takich luksusów. Wprawdzie nie znała się na modelach, a sama sylwetka mercedesa niewiele jej mówiła. Kolor niepozorny, zwyczajny, bo srebrny, nie nadawał autu takiego wyrazu jak samo wnętrze. Tutaj było zdecydowanie co podziwiać. Piękna, jasna tapicerka ze skóry. Drewniane wykończenia, zapach nowości i panoramiczny dach, przez który wkradało się do wnętrza światło z pobliskiej latarni. Marek zwinnie obszedł samochód i po chwili znalazł się tuż przy niej na miejscu kierowcy. Odpalił pojazd i ruszyli wzdłuż parkingu ku bramie wjazdowej. Wpatrywała się w okno panoramiczne dachu, gdzie pobłyskiwały kolejno mijane latarnie, aż w końcu nastała ciemność zakłócana nieznacznie poświatą księżyca oraz światełkami migoczącymi wielobarwnie na desce rozdzielczej.
Marek włączył radio i ustawił jakąś spokojną stację. W głośnikach rozbrzmiały miłe dla ucha, kojące dźwięki. Jechali tak dłuższą chwilę bez słowa. Muzyka sączyła się z głośników niczym nie zakłócona. To uwielbiała najbardziej. Stacje radiowe gdzie grała wyłącznie muzyka. Nie wiedzieć czemu nigdy nie przepadała za rozmowami w audycjach. Dlatego zdecydowanie bardziej preferowała odtwarzanie płyt w samochodzie, niż słuchanie stacji radiowych. Ale teraz była mile zaskoczona. Cóż chyba wiele się na tym świecie zmieniło. Swoją drogą ciekawe który jest teraz rok? Myślała przez chwilę czy nie zapytać o to Marka, ale ta chęć szybko jej minęła. Uznała, że wyszłaby na jeszcze większa wariatkę niż do tej pory. Bezpieczniej jest pewne rzeczy przemyśleć. W domu chyba ma jakiś telewizor, czy choćby gazetę. Dom. No właśnie, ciekawe jak się dostanie do jego wnętrza. W torebce nie było żadnych kluczy. Może płaszcz? Wsunęła kolejno jedną a następnie drugą dłoń w kieszenie płaszcza, ale bez rezultatu. Jedyne co znalazła to paczkę chusteczek higienicznych. Spojrzała na Marka, ale prowadził w milczeniu, jakby nad czymś uporczywie rozmyślał. Wydał jej się bardzo tajemniczy. Tak łatwo zmieniał mu się nastrój. No cóż, przecież go tak naprawdę nie znała. Mogła oceniać tylko po bieżących zachowaniach i na tej podstawie wyrabiać sobie opinie. Na razie nie było szczególnych powodów do pozytywnego odbioru jego osoby, choć trzeba przyznać, że teraz był zdecydowanie lepszy w obejściu niż na początku ich znajomości, jeśli można tak to nazwać.
Spojrzała przed siebie i wlepiła wzrok w jezdnię przed nimi. Po bokach migały jej ciemne kontury drzew. Zdecydowanie odniosła wrażenie, że jadą przez las. Hmm. Ciekawe gdzie mieszka. Pewnie na jakimś zadupiu. Choć sądząc po asfalcie musi to być raczej ucywilizowane miejsce nie totalna głusza, w przeciwnym razie byłaby to zwykła, piaszczysta leśna droga. A może takich już nie ma.
Minęło sporo czasu, przynajmniej w jej odczuciu, zanim za oknami samochodu zaczęły pojawiać się zabudowania. Nie była to gęsta zabudowa do jakiej przywykła w dotychczasowym życiu. Niewielkie domki, przeważnie parterowe na pokaźnych połaciach terenu pojawiały się sporadycznie co kilka kilometrów. Jechali teraz pod górę. Droga wiodła wzwyż, niczym wspinałaby się prosto do nieba. Księżyc nabrał wyrazu i świecił teraz bardzo jasnym światłem, wzbogacony dodatkowo o pobłyskujące towarzystwo gwiazd. Radio nadal rozbrzmiewało nostalgicznymi, spokojnymi kawałkami, niezwykle przyjemnymi dla ucha. Gdy byli już na górze, po prawej stronie gęsty las przerwała otwarta przestrzeń, rozciągająca się nie tylko w szerz, ale i w głąb. Wzdłuż drogi dostrzegła wysokie ogrodzenie ze stalowych prętów. Samochód zwalniał, co uświadomiło jej, że albo Marka dopada zmęczenie, albo są już niedaleko. Ogrodzenie zaczęło się oddalać, wchodząc w głąb otwartej przestrzeni, a samochód zmienił swój tor jazdy, zbaczając powoli wzdłuż szlaku wytyczanego przez stalowe ogrodzenie. Zatoczył niewielki półokrąg i zatrzymał się w miejscu.
Marek spojrzał na nią, po czym wysiadł i obszedł auto dookoła otwierając drzwi od jej strony. Ściskając torebkę kurczowo, jakby trzymała w niej najcenniejszy skarb, wysiadła z pojazdu na żwirowy podjazd. Brama była zamknięta, podobnie jak furtka, do której teraz pewnym krokiem zmierzali. Marek pochylił się nieznacznie nad klawiaturą widniejącą na filarze obok furtki i wcisnął kolejno sześć cyfr.
-Zadziwiające, że nadal nie zmieniłaś kodu. To wciąż imię Twojego psa. Niezbyt rozsądnie. - uśmiechnął się pogodnie
Prowadził ją wąską alejką wyłożoną marmurowymi blokami do majaczącej w oddali sylwetki rozłożystego domu. Również był parterowy, choć nieco wyższy niż wcześniej mijane po drodze, ale dokładnego jego rozmiaru ani koloru z tej odległości nie była jeszcze w stanie ocenić. W miarę jak się do niego zbliżali rozbłyskały kolejne, niewysokie lampki umieszczone gęsto wzdłuż ścieżki.
Przy drzwiach widniał analogiczny panel jak przy furtce. Marek ponownie wprowadził kod i drzwi stanęły przed nimi otworem. Uśmiechnęła się, ale nie tak do niego, jak na poczucie ulgi w obliczu faktu, że mimo braku kluczy dostała się do domu. Wygląda na to, że wiele się zmieniło w jej życiu. Marek wcisnął włącznik na ścianie. Korytarz rozbłysnął pięknym, jasnym, białym światłem. Podłoga wykonana była z białego marmuru, a w centrum korytarza widniały schody prowadzące zapewne na niewielkie półpiętro, bo przecież dom nie był na tyle wysoki aby było tam coś więcej.
-Myślę, że teraz już sobie poradzisz. - stwierdził pogodnie – Przygotuj się na tą waszą imprezkę, odprowadzę samochód i zostawię ci na podjeździe. Pilot do bramy jak mniemam jak zawsze wala się w schowku?
W odpowiedzi jedynie uśmiechnęła się równie pogodnie co on i wolno zsunęła z ramion płaszcz.
-Chyba, że chcesz abym został? - zapytał, przechwytując jednocześnie płaszcz i wieszając go w szafie wnękowej za drzwiami. - Nie chcesz, dobrze. - znów uśmiechnął się pogodnie.
Podszedł do niej niepewnym krokiem, jakby badał jej reakcję na to co się dzieje. Objął delikatnie w talii i pocałował w czoło.
-Dobrej nocy Iwi. Zadzwonię jutro.
Całość wydarzyła się tak szybko, że zarejestrowała te fakty dopiero, gdy wyrwał ją z amoku dźwięk zapuszczonego w aucie silnika. Westchnęła przeciągle i delikatnym strzepnięciem zrzuciła ze stóp szpilki. Stanęła stopami na idealnie gładkim marmurze. O dziwo nie był zimny jak się spodziewała, a nawet oczekiwała tego. Widocznie zainstalowano tu ogrzewanie podłogowe. Ruszyła w kierunku schodów rozglądając się dookoła. Nie uszła zbyt daleko, gdy usłyszała dźwięk telefonu. Jej komórka wibrowała w torebce i rozbrzmiewała delikatną melodią. Podeszła do stolika, na którym leżała i niepewnym ruchem sięgnęła do jej wnętrza. Na ekranie komórki wyświetlała się znajoma twarz, którą zaledwie pożegnała przed chwilą ostatnim spojrzeniem. Wdusiła zieloną słuchawkę i przyłożyła aparat do ucha.
-Wpuść Ramzesa do domu. Chyba o nim zapomniałaś i siedzi na dworze. Odprowadzał mnie do furtki, wygląda na zmarzniętego, a jest już trochę wiekowy.
-Ok – to jedyne na co było ją w tej chwili stać.
Położyła telefon na stoliku przy torebce i otworzyła drzwi. Do domu wszedł ostentacyjnym krokiem czarny rottweiler. No może nie tak całkowicie czarny. Jego pysk okrywała pokaźna siwizna, ale w jej odczuciu nawet dodawała mu uroku. Poczłapał wolnym krokiem zupełnie nie zwracając na nią uwagi w kierunku wnęki po prawej stronie schodów. Zamknęła drzwi i ruszyła jego śladem. Po chwili dotarła do pomieszczenia większego niż hal przed schodami. Rozpościerało się w obu kierunkach na prawo i lewo. Wyglądało na to, że niemal cała tylna część domu stanowi jego wnętrze, gdyż okna rozmieszczone były na wszystkich ścianach, poza tą z lewej strony. Prawa część stanowiła aneks kuchenny, a lewa ogromny salon z wielką sofą, fotelami, luźno porozrzucanymi pufami oraz długim stołem z krzesłami.
Pies stał nieruchomo wpatrzony w swoją miskę umieszczoną pod bufetem w aneksie kuchennym. Podeszła bliżej. Podniósł na nią wymownie wzrok i zamruczał. Ani to przyjemne, ani agresywne mruknięcie. Czarne węgielki wpatrywały się w nią z zadumą. Mogłaby przysiąc, że jeden dziwnie ucieka, tak ucieka w lewo, miał zeza. Uśmiechnęła się do siebie, wyglądał z tym naprawdę słodko. Jemu jednak najwyraźniej nie było do śmiechu, wciąż patrzył na nią niewzruszony. Zupełnie jakby chciał jej zapytać, czy długo zamierza stać bezczynnie i nic nie robić w obliczu pustki ziejącej z wnętrza jego metalowej miski. Pochyliła się i podniosła ją z podłogi, postawiła na bufecie i zaczęła plądrować okoliczne szafki jedna po drugiej. Po dłuższej chwili znalazła w jednej z nich wysoki, plastikowy pojemnik wypełniony suchą, psią karmą. Wsypała do miski pełną garść i postawiła przed psem. Spojrzał na nią wymownie.
-Co? Za mało? - zapytała, jakby liczyła na odpowiedź i dosypała jeszcze dwie tak, że miska wypełniona była teraz po brzegi.
Pies pochylił się nad karmą, wciągnął powietrze kilka razy z głośnym świstem i przystąpił do konsumpcji. Iwona uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona z obrotu sprawy i obróciwszy się na pięcie ruszyła do części salonowej pomieszczenia. Przysiadła na pierwszym mijanym fotelu. Cudowna miękkość z miejsca ją urzekła. Na fotelu obok leżał pilot. Podniosła go i rozejrzała się dookoła, ale nie znalazła w zasięgu wzroku żadnego telewizora, czy innego sprzętu do którego sterowania mógłby on służyć. Wcisnęła kilka przycisków kierując go na przemian w różnych kierunkach pomieszczenia. Po chwili usłyszała nieznaczny trzask a następnie szum, jakby w oddali ktoś próbował ciągnąc sanki po betonie zamiast po śniegu. Spojrzała w górę, skąd dobiegł ją ów dźwięk. Z sufitu wyłaniał się pokaźnych rozmiarów telewizor. Gdy odsłonił już się w pełnej okazałości rozbłysnął światłem. Wpatrywała się w ekran z zaciekawieniem. Na kanale który udało jej się włączyć właśnie leciały wiadomości. Pasek u dołu ekranu komunikował iż był 15 listopada 2018 roku. Czyli przeniosła się o siedem lat do przodu. Dużo, nawet bardzo dużo. Hmm. A zatem będzie miała dwóch synów, tylko dlaczego ich straci? No cóż warto o tym pamiętać po powrocie. Absolutny zakaz wyjazdów na ryby. Ale czy wróci? Musi wrócić, przecież to nie może trwać wiecznie. Może już tej nocy, gdy zaśnie, obudzi się z powrotem w swoim małym, ciasnym mieszkanku na Siennej.
Jej rozmyślania przerwało przeciągłe, głośne sapnięcie. Spojrzała w kierunku z którego dochodziło. Ramzes skończył się opychać karmą i właśnie zmierzał w kierunku schodów. Wyłączyła telewizor i ruszyła za psem. Wchodził po schodach niespiesznie, posapując przy tym jakby był poważnie zmęczony. Przez chwilę zrobiło jej się go żal. Będzie musiała podać mu jakieś witaminy. No tak, przecież jest weterynarzem, z pewnością może mu ułatwić jesień jego życia. Obejrzał się na nią, a ona obdarzyła go promiennym uśmiechem. Odwrócił łeb i podążał dalej w górę schodów. Zatrzymał się na chwilę na ich szczycie rozglądając na boki, jakby nie mógł się zdecydować gdzie dalej pójść, po czym skręcił w prawo i zniknął jej z oczu. Przyspieszyła kroku i po chwili ponownie znalazła się tuż za nim. Otworzył pchnięciem łapy najbliższe drzwi, a wówczas jej oczom ukazał się pokój sporych rozmiarów. Na środku stało duże łózko idealnie zasłane. Poczuła w powietrzu zapach bzu. To widocznie efekt płynu do płukania lub proszku do prania. Zapach był delikatny, aczkolwiek intensywny.
Pies zakręcił się kilka razy wokół własnej osi, po czym złożył swoje potężne cielsko na dywaniku przy łóżku. Iwona rozejrzała się po pokoju. Podeszła do uchylonych drzwi w poszukiwaniu łazienki, lecz trafiła na szafę wnękową. Ruszyła w kierunku kolejnych po drugiej stronie pokoju. Jest. Znalazła. Przełączyła włącznik na ścianie i z nieukrywaną radością powitała kabinę prysznicową skąpaną w nikłym świetle kinkietu. No tak, pozostało jej zapewne niewiele czasu aby ogarnąć się przed przyjazdem Konrada.